poniedziałek, 4 czerwca 2012

A teraz wchodzi ON, cały na fioletowo :D - Golden Rose Classics Charming nr 70

Zatkało mnie. Z wrażenia w sensie. To mój pierwszy lakier Golden Rose (i w ogóle pierwszy kosmetyk z tej firmy) i wziąwszy pod uwagę cenę tego fioletowego maluszka (ok. 4 zł?) zastanawiam się - jak to możliwe, że dopiero teraz??
Fajna mała butelka (nie lubię dużych pojemności, ponieważ zwykle nie jestem w stanie zużyć ich do końca), bardzo poręczny pędzelek, doskonale dopasowany kształtem do moich paznokci, idealna niesmużąca konsystencja (dość wodnista, ale bardzo łatwo się z nią pracuje), piękny głęboki kolor, krycie po dwóch warstwach, szybkie schnięcie - łohohohooo, czy ja śnię? Do pełni szczęścia przydałaby się jeszcze przyzwoita trwałość, choć jeśli ktoś lubi często zmieniać kolor na paznokciach to pewnie nie będzie miało to większego znaczenia. Ja zazwyczaj czekam do pierwszego odprysku/wytarcia końcówki, ale preferuję te pierwsze ubytki zastać przynajmniej 4 dnia, nie wcześniej. Niestety nie mogę się jeszcze wypowiedzieć na temat trwałości, gdyż tak mnie poniósł entuzjazm wywołany łatwą aplikacją i kolorem jak marzenie, że natychmiast postanowiłam na tę okoliczność spłodzić posta.










Na paznokciach oprócz fioletowego cudeńka znajduje się odżywka Eveline 8w1 jako baza oraz Diamentowy Utwardzacz do paznokci KillyS jako top coat (świetny tak BTW).

Chyba się wybiorę po więcej tych lakierów, bo nie pamiętam kiedy miałam taką przyjemność z samej czynności malowania paznokci oraz kiedy byłam tak urzeczona kolorem.

Będę wdzięczna za wszystkie rekomendacje oraz ewentualne przestrogi przed nieudanymi kolorami, więc piszcie śmiało :)

M.


sobota, 2 czerwca 2012

Malinowe (srsly?) dziwadełko do ciała, czyli Fruttini, Raspberry Cream Body Sorbet

Zafascynowana pierwszą wizytą w  Drogerii Hebe (mają tam wszyyystko i to wszystko jest takie faaaajne!), biegałam po niej w amoku i wrzucałam do koszyka wszystko, co wpadło mi w ręce, miało ładny kolor, ładne opakowanie lub interesującą cenę. W domu okazało się, że w moich zbiorach znalazł się między innymi malinowy sorbet do ciała firmy Fruttini.
Nie spotkałam się wcześniej z tą firmą, a do ciała preferuję raczej balsamy i olejki, ale lato się zbliża, więc lekka konsystencja sorbetu powinna być jak znalazł. Tak sobie pomyślałam. Niestety nie jest tak różowo, jak wskazywałoby opakowanie.









Konsystencja rzeczywiście jest przyjazna i powinna świetnie sprawdzić się w ciepłe dni, ponieważ sorbet ten jest niezwykle lekki, wystarczy niewielka jego ilość do wypaćkania sporego fragmentu ciała. Yyyyy, i chyba na tym zakończyłabym fragment dotyczący zalet tego produktu... No może jeszcze cena nie jest najgorsza, bo kosztował chyba ok. 12 zł.

Niestety - nawilżenia skóry nie zaobserwowałam, zapachu malin nie wyniuchałam (jak dla mnie na pierwszy i główny plan wybija się dość chemiczny zapach mięty), a na dekolcie pojawiły mi się małe wypryski.

Ja jestem na nie. A Wy macie jakieś doświadczenia z produktami firmy Fruttini?



czwartek, 31 maja 2012

Unifiance La Roche-Posay, podkład do cery wrażliwej, mieszanej i tłustej, czyli jak nie znalazłam Świętego Graala

Zaczytując się namiętnie w postach na rozmaitych blogach kosmetycznych, próbowałam swego czasu wpaść na trop podkładu idealnego. W końcu lepiej uczyć się na błędach cudzych niż swoich i korzystać ze sprawdzonych produktów, ostentacyjnie olewając (brzydkie słowo) te, które większość z Was uznała za buble. Niestety rzadko jaki produkt kosmetyczny budzi tak wiele skrajnych emocji i dostaje tak wiele skrajnych opinii, jak podkład właśnie. Rzecz to całkiem zrozumiała, w końcu co cera, to inne preferencje i wymagania, dlatego w końcu porzuciłam Wasze wskazówki i postanowiłam kontynuować poszukiwania na własną rękę.
Dotychczas najbardziej owocna współpraca i serdeczna przyjaźń połączyła mnie z Guerlain Parure Extreme, ale przy wszystkich swoich zaletach podkład ten ma dla mnie jedną zasadniczą wadę - jest to produkt sezonowy. Jesienno-zimowy konkretnie. Nie wyobrażam sobie nosić go wiosną czy latem. 
W ramach eksperymentu postanowiłam odejść na chwilę od podkładów drogeryjnych i spróbować szczęścia z marką apteczną. Padło na Unifiance Fluide Mat marki La Roche-Posay, który jest podkładem dla cery wrażliwej, mieszanej i tłustej, czyli wypisz-wymaluj takiej, jaką posiadam.





Moja cera jest dość kapryśna, przetłuszczająca się i sucha jednocześnie, dlatego zależy mi z jednej strony na  zmatowieniu (głównie strefy T), a z drugiej strony na nie podkreślaniu suchych skórek i nie wysuszaniu pozostałej części twarzy. O ile z pierwszą częścią zadania radzi sobie całkiem nieźle, o tyle zdarzało się, że uwydatnił suchość skóry w miejscach, których przed aplikacją podkładu bym o nią nie podejrzewała. Dlatego nie jestem z niego w pełni zadowolona, choć gdy nie mam problemu z przesuszającymi się placami (np. po peelingu lub kwasach) to naprawdę nie mam powodów do narzekań. Niemniej jednak peelinguję się co najmniej raz w tygodniu (w porywach do dwóch), więc wolałabym dysponować podkładem, który nadaje się na każdy dzień tygodnia, bez względu na to, jakie kosmetyczne zabiegi poczyniłam dzień wcześniej.
Jeśli chodzi o krycie to nie mam tutaj wielkich potrzeb, dlatego trudno mi ocenić. Nie daje efektu maski, pięknie wyrównuje koloryt cery, tuszuje drobne przebarwienia, ale z większymi raczej sobie nie poradzi. Dodatkowo ładnie stapia się ze skórą i to do tego stopnia, że najczęściej stosuję go tylko na nos i okolice, a mimo to współgra z resztą twarzy, nie odcinając się ani kolorem, ani "fakturą".





Bez obaw, kolor jest dobrany do twarzy lepiej niż do tego fragmentu ręki :D Niemniej jednak widać na zdjęciach, że kolor 03, który sobie użytkuję, nie będzie nadawał się do chłodnych karnacji. Jest to ciepły odcień, z żółtawymi podtonami, doskonale zgrywający się z moją lekko opaloną cerą.

Na plus zaliczam opakowanie - plastikowe (mało wytworne, przyznaję, ale za to lekkie i doskonale sprawdza się w podróży), z wygodną pompką, dozującą nie za dużo, nie za mało, lecz w sam raz

Aaaa, no i byłabym zapomniała. Podkład nie zwiera parabenów ani środków zapachowych, nie zapchał mnie, nie uczulił, nie podrażnił, nie spowodował swoją obecnością żadnych przykrych dolegliwości. Gdyby nie to, że podkreśla suche skórki, kupiłabym go ponownie, a tak poszukiwania podkładu idealnego trwają.

Skład: Aqua, Cyclopentasiloxane, Isododecane, Glycerin, Alcohol Denat., Talc, Silica, Pentylene Glycol, Cetyl Peg / Ppg-10 / 1 Dimethicone, Nylon-12, Kaolin, Magnesium Sulfate, Polyglyceryl-4 Isostearate, Tocopherol, Acetylated Glycol Stearate, Tristearin, Allantoin, Zink Pca, Diphenyl Dimethicone, Capryloyl Salicylic Acid, Disodium Stearoyl Glutamate, Bisabolol, Disteardimonium Hectorite, Aluminum Hydroxide, [ /- May Contain, Ci 77891 / Titanium Dioxide, Ci 77499, Ci 77492, Ci 77491 / Iron Oxides]

.

środa, 30 maja 2012

Powitalnia

Taaaak, taaaak, those damn green eyes... I już wiadomo, że oczy są zielone oraz że nie są lubiane przez właścicielkę (zarówno oczu, jak i bloga). Co wiadomo poza tym? Ano niewiele.
Sama nie wiem, jakie treści będą się tutaj pojawiały, czym będę miała ochotę się z Wami dzielić. Kosmetyki? Przede wszystkim. Moda? Raczej rzadko, ale nie wykluczam. Sport i dieta? Proszę bardzo. Ciekawe miejsca, książki, muzyka? Czemu nie. Radości i smutki? A pewnie, wolno mi, w końcu to moje miejsce w sieci.

Będąc w permanentnym stanie poszukiwania, i to poszukiwania dosłownie wszystkiego - od najbardziej odpowiedniej pielęgnacji, najciekawszych filmów, najładniejszych miejsc, najfajniejszych ludzi, odpowiednich facetów, aż po poszukiwanie sensu życia :D - zapraszam Was do towarzyszenia mi w tej czasem bardziej, a czasem mniej wesołej podróży, pełnej zarówno sukcesów, jak i niepowodzeń.

Na rozgrzewkę pójdzie pielęgnacja i upiększanie, więc bez obaw, nie gruchnę od razu z grubej rury ;) Poczekam, zadomowię się, poczuję bezpiecznie i wtedy...

Zatem witajcie :)
M.

PS. Aaaa, na wypadek gdyby ktoś był zainteresowanymi podstawowymi parametrami:
Wiek: coraz bardziej dojrzały, ale bez przesady. Odrobinę po 30-tce.
Cera: mieszana, z dającym po oczach blaskiem sfery T, zaskórnikami, rozszerzonymi porami i czasem pojawiającymi się pojedynczymi wypryskami. Chociaż jak ją zmatowić dobrym pudrem to z daleka nie jest źle :)
Zmarszczki: są. Nie wiem, czy są głębokie, czy płytkie, czy jest ich dużo, czy mało. Po prostu są i już.
Sińce pod oczami: są
Opuchlizna pod oczami: obecna!
Włosy: naturalny mysi blond (zdaniem innych nie mysi, tylko ładny, ale według mnie mysi jak w mordę strzelił), przetłuszczające się, raczej delikatne i ze skłonnością do klapnięcia.